piątek, 12 października 2012

it's really hard for me to focus

chłodna, przejmująco beznamiętna jesień znów przyszła do mnie bez zapowiedzi
bez uprzedzenia wdarła się w najgłębsze zakamarki mojego pogruchotanego serca i nieodwołalnie pozbawiła mnie przyjemnie ciepłych, wakacyjnych złudzeń
puste październikowe wieczory są pełne bezradnej melancholii, przyćmionej tęsknoty za bzdurnie utraconym szczęściem
rozkosznie lepkie wspomnienia osaczają mnie, zuchwale wyglądają z białej, zniszczonej koperty niedbale przewiązanej błękitną wstążką
pozoruję względną samokontrolę, szeroko się do wszystkich uśmiecham, wmawiam sobie, że najgorsze dni zostawiłam daleko za sobą, że już prawie nie pamiętam o nieprzespanych, upalnych nocach, w których jedynym pewnym towarzystwem była niezawodna kompania smutku, samotności i godnego politowania płaczu
odurzam się wspomnieniami, których nie mam prawa pamiętać
to wszystko istniało tylko w mojej pomylonej głowie, dostosowywałam rzeczywistość do swoich odrealnionych marzeń o perfekcyjnej miłości
a dziś bezgraniczna tęsknota demoluje mnie od środka


wtorek, 25 września 2012

say my name or say whatever

roztropnie wyciszam toksyczne emocje - gorzkimi łzami demoluję przykre rozczarowania wieczorów intensywnie pachnących wrzosem, desperackim krzykiem unicestwiam zaślepiającą mnie furię, ostrożnie przytomnieję
samotność przestała mnie dotkliwie kąsać, nawet próbujemy się ze sobą zaprzyjaźnić, choć nierzadko czuję w zimnym mroku jej bezduszny, wyrachowany oddech na swoich zgarbionych plecach
teraz jednak wiem, jak skutecznie poskromić jej brutalnie cyniczny charakter
mam połamane serce
i panicznie boję się, że już nigdy nie zdołam go poskładać - że już zawsze będzie takie mizerne, liche i chorowite, że będzie żałośnie utykać na prawą nogę, rozpaczliwie próbując zasłużyć na akceptację mocnego, zahartowanego, męskiego serca, że już zawsze będzie musiało nosić na swoich słabiutkich, wątłych barkach gorycz odrzucenia i krzywdzącego odepchnięcia
nie jestem pewna czy jeszcze chcę kochać
lękam się miłości

niedziela, 16 września 2012

oh she's too dramatic

drżącą, chłodną z mdlącego, jesiennego smutku dłonią staram się narysować grubą i w miarę swoich wątpliwych umiejętności, prostą kreskę na ścianie w kolorze lnu - tam za łóżkiem, tam gdzie jest bardzo ciemno i nie widzi nikt
zasypiam, kiedy świat dopiero zaczyna delektować się szaleństwami nocnej rzeczywistości, mrużę zrezygnowane oczy przed przenikliwym światłem bezwzględnej, ulicznej latarni  - naiwnie próbuję znaleźć wytchnienie w nerwowym, niespokojnym śnie, przewracam się z boku na bok, podnoszę zrzuconą w niebezpiecznie słodkiej nieświadomości kołdrę
budzę się skrajnie wycieńczona i wystraszona, lękliwie obserwuję nieprzeniknione ciemności zza koronkowych zasłon, nie znajduję w sobie nawet odrobiny siły na bolesną konfrontację z dziką rzeczywistością
skrywam swoją dziecinną bojaźń za zbyt drogim tuszem do rzęs, ulubioną letnią sukienką w kwiatki, taktowną kurtuazją i grzecznymi uśmiechami, równocześnie zastanawiając się, jakie są procedury pozwolenia na broń
po boleśnie wyczerpującym dniu z opętańczą euforią zrzucam z siebie ciężar bezbarwnie radosnego przebrania, ogłuszam wątpliwości i zagłuszam rozczarowanie, wszystkie destrukcyjne emocje wydaję na pastwę potężnej mocy wysiłku fizycznego, przez kilka ledwie uchwytnych chwil czuję, że jestem w stanie pokonać ten emocjonalny marazm i wyrwać się z rąk uczuciowego skostnienia
otulam zmęczone ciało kaszmirowym kocem, czuję na zmarzniętych ramionach jego przyjemną miękkość, jego rozkoszne ciepło, topię się wraz z ukochanymi minimalistycznymi dźwiękami i z dozą niejakiego wahania w roziskrzonych blaskiem waniliowych świeczek oczach, nieśmiało uśmiecham się do swojego odbicia w lustrze - o jak mi dobrze
próbuję zachować resztki zdrowego rozsądku w wariackim maturalnym pędzie, staram się nie postradać zmysłów pomiędzy konsekwencjami kongresu wiedeńskiego a ciągami arytmetycznymi, między konfliktami zbrojnymi w azji a stosunkiem chłopów do inteligencji czy odwrotnie w weselu - mam plan na siebie i swoją przyszłość i z pewnością nie dam plamy
czuję zmianę i cierpię na zanik pamięci

poniedziałek, 10 września 2012

never never

lubię przyjemnie ciepłe wieczory - te magiczne, narkotyczne, lepkie od wszechogarniającej słodyczy i odurzające sennym spokojem jesienne wieczory
w rozgrzanym od skrzętnie tłumionych emocji powietrzu unosi się ciężki, niemal duszący zapach tanich różanych świeczek, po pustych ścianach w kolorze lnianego puchu raz po raz prześlizgują się tajemnicze cienie o dość osobliwej, wręcz kuriozalnej prezencji, a zimna i lekko trzęsąca się przez długi dzień dłoń momentalnie ogrzewa się ciepłem wypełnionej po brzegi wiśniowo - migdałową herbatą, ręcznie malowanej, uroczo wyszczerbionej filiżanki
z migocącego nieprzyjemnie przenikliwym światłem ekranu uśmiecha się do mnie doskonale piękna miss hepburn, tym razem w roli ułożonej studentki, która naiwnie i pretensjonalnie cieszy się afektem okazywanym jej przez piekielnie przystojnego, aczkolwiek nałogowego podrywacza zza niezmierzonego i niezgłębionego oceanu - jakże bolesne będzie jej rozczarowanie, gdy zda sobie sprawę, że była tylko kolejną panienką, która swoją prześliczną buzią pomogła znieść przystojnemu panu gorzki pobyt w wielkim, zimnym i bezlitosnym mieście
zjawiskowo piękna ona, szarmancki i nadzwyczaj atrakcyjny on, paryż pełen niewinnej, pierwszej miłości, niewypowiedzianych słów i ukradkowych gestów
nie ukrywam swojej fascynacji, inspiracji, a właściwie bezgranicznej miłości do lat 50. ubiegłego wieku - marzę o prawdziwie romantycznym uczuciu, o tańcu na korcie tenisowym z partnerem na miarę z lekka posępnego, a przy tym niezwykle pociągającego humpheya bogarta i o szytej na miarę sukni od givenchy
ostatnia, najwytrwalsza ze świeczek tli się słabym blaskiem, ja ze łzami wzruszenia czytam napisy końcowe, po czym kładę zmęczoną głowę na śnieżnobiałej poduszce w małe różowe różyczki
koniec marzeń, jutro trzeba bardzo wcześnie wstać